Weekendowe prognozy pogody wskazywały na bezchmurne dni i noce. Postanowiliśmy zatem wybrać się na wschód słońca. Obudziliśmy się o 3 w nocy. Wstanie z łóżka nie należało do najprostszych, ale na szczęście zakończyło się sukcesem. Zrobiliśmy herbatkę, dopakowaliśmy plecaki i o 4:00 wyjechaliśmy z Wisły na Przełęcz Salmopolską. Stamtąd o 4:30 wyruszyliśmy na Zielony Kopiec.
Z doświadczenia wiemy, że wędrówka nocą mija o wiele szybciej. Jest to spowodowane dwoma rzeczami. Pierwszą jest ciemność, dzięki której nie widzimy ile jeszcze zostało nam do celu. Drugą jest Barbara, która boi się iść w nocy więc uciekając przed wszystkim, co chce ją zaatakować, ma lepsze tempo. Warunki tej nocy nie były najgorsze. Jedyne co nam przeszkadzało to wiatr, który był bardzo porywisty i chłodny. Na Zielonym Kopcu byliśmy już o 6:00, czyli równo godzinę przed wschodem. Wiatr był coraz mocniejszy, a szczyt nie był ani trochę osłonięty drzewami. Znaleźliśmy sobie małą choineczkę i usiedliśmy pod nią, ale to i tak niewiele nam dało, więc zmarzliśmy jak nigdy dotąd. Widoki z każdą minutą były piękniejsze. Nie mogliśmy się nimi nacieszyć. Koło 7.30, po zrobieniu miliona zdjęć, zeszliśmy z Zielonego Kopca.
Stwierdziliśmy, że za mało nam wrażeń i przedłużyliśmy swoją wyprawę o wejście na Skrzyczne. Szliśmy w bardzo mocnym wietrze, który nie raz nas zatrzymywał. O 10:00 ogrzewaliśmy się już w schronisku. Zjedliśmy frytki wypiliśmy herbatkę i zeszliśmy z powrotem do samochodu na Przełęcz Salmopolską. O 13.00 mieliśmy już 20 kilometrów w nogach. Do Wisły wróciliśmy bardzo zmęczeni, ale przeszczęśliwi. Oboje stwierdziliśmy, że warto było wstać tak wcześnie i żadne odmrożone palce czy uda tego nie zmienią (:
PS mapka na samym dole